poniedziałek, 19 grudnia 2016

370

W sumie, to nie bardzo wiem czy chcę o tym pisać lub też JAK o tym napisać...
Powiedzmy, że moja 'rozpusta' została pokarana.

Te AŻ 4 przygody, które miałem zawsze w jakiś sposób były dziwne (zwłaszcza ta ostatnia). I niemal zawsze towarzyszyło mi uczucie, że takie wyskoki to jednak nie dla mnie.

2 tygodnie po pamiętnym wyruchaniu grubaska na oczach jego kota poszedłem zrobić sobie testy na hiv. Anonimowo, wynik po 30 minutach, jednak pani psycholog (?) powiedziała, że zrobi mi tradycyjny test, bo ostatni kontakt miałem 2 tygodnie wcześniej i robię go po raz pierwszy (szybkie testy mają jakiś minimalny procent błędu).
Także weekend minął mi nieco w niepewności. Niby ryzyko niskie, kontaktów z płynami moich partnerów w zasadzie nie miałem no ale...
W poniedziałek wynik odebrany, ujemny (czyli zdrowy jestem). Ulga mimo wszystko.

I tak, we wtorek wieczorem wróciłem z Warszafffki do domu...
Dzwoni telefon na mój prywatny numer. Pan z Policji w Warszawie powiedział, że musi mnie wysłuchać. O co chodzi - nie mógł przez telefon powiedzieć. 
Umówiłem się na następny tydzień, bo akurat miałem być w stolicy...

Znowu tydzień zastanawiania się o co chodzi. Jakiś wypadek? To by do firmy pisemne zawiadomienie wysłali. Ktoś mnie za świadka podał? Ale nic się nie działo co bym pamiętał.

Z głupia franc do kożelanki szefowej rzuciłem tekstem, że pewnie grubasek coś wymyślił, bo nie chciałem znajomości kontynuować. Kożelanka szefowa się śmiała, bo przecież co koleś mógł wymyślić?

Stawiłem się na komendzie, z samego rana. Wyszedłem 3 godziny później.
- Panie Boski, czy zna pan pana Grubaska z kotem?
- A mieszka w stolycy?
- Tak.
- To wiem o kogo chodzi.
- Grubasek z kotem twierdzą, że ukradł pan jego telefon.
- Że co proszę?

Ponieważ spodziewałem się numeru ze strony Grubaska z założenia wiedziałem, że będę mówić WSZYSTKO co się działo. I jak panom policjantom powiedziałem, że się na seks spotkaliśmy to chyba trochę ich zaskoczyłem. Jeden rzucił tekstem, że sam sobie wziąłem telefon w ramach 'gratyfikacji'. Ale za chwilę zapytali czy spotkanie miało jakiś konkretny cel - tak, dla przyjemności.

No i mnie maglowali. Przeszukali (jak pan policjant założył gumowe rękawiczki to się wystraszyłem, że będzie tego telefonu w mojej dupie szukać...).
Pojechaliśmy na przeszukanie mojego pokoju. Nie, nakazu nie mieli. Sam się zgodziłem. Adwokata też nie chciałem. 
Moment niepewności miałem, jak jeden zadał mi pytanie "A co jak znajdziemy telefon w mieszkaniu?". Zacząłem podejrzewać, że to koledzy i zwyczajnie mi go podrzucą (za dużo telewizji....).
Pojechaliśmy, przeszukali. Wróciliśmy, spisali protokół.

Potem jeszcze przesłuchanie przez ostatniego policjanta. "Panowie byliście sami czy ktoś jeszcze był?"
- Tylko my dwaj. No jeszcze kot, ale on się chyba nie liczy...
Powiedziałem, że gościu pił wódkę, ale nie wydawał się jakoś pijany, żeby nie kontaktować co się dzieje. Wciągał jakąś substancję z małej buteleczki, chyba poppers, pytałem jak działa, powiedział, że rozluźniająco.
- Rozluźniająco na odbyt czy jak?
- Nie wiem, nie dopytywałem, sam nigdy nie próbowałem.

Po zakończeniu pytałem, czego mogę się spodziewać. Niczego. Słowo przeciwko słowu. Poza tym, chwilę przed moim przesłuchaniem, policjant dzwonił do gościa i grubasek zaczął w zeznaniach plątać.

Czyżby nie miał jaj, żeby powiedzieć, iż go w dupę rżnąłem a jego kot to widział?

Po wyjściu z komendy zadzwoniłem do szefowej - Masz 10 tyś, żeby wpłacić za mnie kaucję? - CO? Ale jak? Co zrobiłeś? Czekaj! - Spokojnie, tylko żartuję.

Podjechała po paru minutach po mnie. Tak czekając na nią, widziałem blok w którym grubasek i jego kot mieszkają. I słowo daję, pierwszy raz byłem tak wkurwiony na kogoś, że chyba bym rozszarpał gołymi rękami, gdyby się nawinął.

Na plus mogę powiedzieć, że panowie policjanci bardzo profesjonalnie się zachowywali. Nie byli chamscy wiedząc, że jestem gejem, zero homofobii. Po prostu robili swoje (znowu za dużo tv i seriali....).

Weekend w domu. Grypsko zaatakowało, na szczęście w czwartek bez problemu dostałem się do lekarza (i obok komunikacji miejskiej, przychodnie to kolejna rzecz, którą uważam, że jest dobrze zorganizowana w Warszafffce - u siebie w dniu mojego wyjazdu do Wawy nie miałem szans na dostanie się do lekarza).
W czwartek jeszcze o imprezę firmową zahaczyłem, ale po 2 godzinach zmyłem się do domu.
W piątek ledwo miałem siłę ruszyć się z łóżka. Chorowanie na obczyźnie, będąc samemu to jednak nic przyjemnego.

Juto powrót do domu.
Najchujowsza końcówka roku w moim życiu.

No ale... takie... życie.

Najbardziej przykre, że od czasu spotkania z grubaskiem nie mam ochoty na jakiekolwiek kolejne. I to nawet na kawę.

niedziela, 20 listopada 2016

369

Notka przeznaczona dla czytelników dorosłych i o poglądach lekkich obyczajów.

Otóż. Boski jest sobie w Warszafffce (ja poproszę częściej 3 dni kroplówek, przynajmniej człowiek staje na nogi).
Swoim zwyczajem, gdzieś tam siedzi i jednym kątem oka obserwuje portale.
No bo przecież trzeba dać szansę.

Przed 22 leży w piżamce, dostaje wiadomość z zaproszeniem na małe tete-a-tete czy jakoś tak.
Na zdjęciu kolo wygląda całkiem ok, w sumie co mu szkodzi.

Jakąś godzinę później już u niego, okazuje się, że ma trochę zaniżone gabaryty w opisie. No dobra, nie wygląd się liczy.

Ale słowo daję, wyruchać grubaska na oczach jego kota to chyba najdziwniejsza rzecz jaka mnie do tej pory spotkała.

Potem jeszcze wysłuchałem przez godzinę historii o śmierci jego dwóch przyjaciół i na zakończenie uraczył mnie opowieścią o dokumencie na temat wykorzystywania 9 letnich chłopców w Pakistanie.
Aha. I kiedyś był pastorem. Ale zrezygnował ze względu na swoją orientację.
Przynajmniej nie jest homohipokrytą.

Chyba na twarzy mam wypisane "Telefon zaufania" albo coś w ten deseń, bo tylko ludzi z problemami poznaję...

środa, 26 października 2016

368

Leżę w szpitalnym łóżku. Obok mnie koleś max 30 letni z ostrym zapaleniem trzustki, obok niego starszy jegomość chyba po operacji, bo tylko leży, wstawać nie może.
I jest to smutne i przerażające, taka bezradność. Ale gorsza wydaje mi się samotność, zdanie na łaskę (i niełaskę) obcych ludzi.

Ot taka smutna wizja przyszłości...

czwartek, 22 września 2016

367

W ubiegłą sobotę odbyło się spotkanie - 10 lat po obronie magisterki.
Miało mnie nie być ze względu na pobyt w Wawie w tym czasie, ale zobaczyłem, że bilety po 50 zł, więc co mi tam.
Z fejsbuka wychodziło, że będzie koło 10 osób. Zebrało się koło 20tu. Większość z naszej specjalizacji (w sumie to stała ekipa, która miała w zwyczaju razem chlać ;)), ale też z innych przyszli.

Miło, sympatycznie. Żonaci, mężaci, dzieciaci, rozwiedzeni... tylko ja taka singlowata sierotka...

Starosta wyciągnął nas na diskotekę o północy. Niestety był tak słaby, że po pół godzinie do domu musiał się udać, bo ledwo na nogach się trzymał ;)

Przyjaciele nocowali u mnie, szczęśliwi, że oboje mogli się napić. Łaskawie zadeklarowałem, że będę kierowcą ;)
Strasznie było słuchać kumpla, który w samochodzie już przez pół drogi pitolił, że ich do domu odwiozę i do Wawy od nich pojadę...
I drzwiczki z prysznica mi rozwalił. Próbował je naprawić, jednak upojenie alkoholowe spowodowało, że tylko się zaczął chichrać przez jakieś 5 minut. A potem zaczął mnie przepraszać, że 10 lat temu, gdy mu powiedziałem, że mam faceta, to zaniemówił na całe 10 minut, bo jak w górach w lutym naszą koleżankę i jej męża uświadomiłem, to jej mąż na moje hasło 'mam chłopaka'* odpowiedział 'no i ok' i jemu tak głupio, że zareagował tak a nie inaczej...

Oj pośmiałem się w ten weekend. Częściej by się przydało, bo jesień idzie a chandra czai się na każdym kroku...



*wtedy jeszcze z MOB-em 'byłem'

poniedziałek, 12 września 2016

366

Gdzieś tam, przez przypadek natknąłem się na ogłoszenie, iż w Wawie będzie/był bieg, upamiętniający Rotmistrza Pileckiego.

Akurat jestem w trakcie czytania książki "Rotmistrz Pilecki. Ochotnik do Auschwitz". Ciężka lektura. Pomijając ilość przypisów (co w Kindlu jest denerwujące, bo nie da się przeskoczyć do nich, jedynie do następnego rozdziału, więc czytam je na końcu - czasami ciekawe fakty są dorzucane), sam opis organizacji wojska, pułków, batalionów, tego jak się ludzie niepoddawali i walczyli o niepodległość... No i najważniejsze - samo 'zgłoszenie' się przez Pileckiego do obozu (dał się złapać w łapance) i warunki opisywane, w jakich żyli więźniowie, jak sobie radzili.

Dwie rzeczy mnie zszokowały - na pierwszych stronach podawane są przy nazwiskach numery obozowe - 100, 159, 200, 400. Kilka stron dalej kolejni więźniowie mają już numery 1000, 2000 itd. Potem pojawiają się 10tysięcy i liczby ciągle wzrastają.
Druga rzecz, szokująca z punktu widzenia chyba nas - ludzi współczesnych, to to, jak więźniowie przekazywali wiadomości poza obóz, trafiające do dowództwa o tym, aby uświadamiali świat do jakich potworności dochodzi w nazistowskich obozach.
Dzisiaj to nie do pomyślenia, aby o takich rzeczach ludzie nie wiedzieli - w dobie mediów, dostępności radia, prasy, telewizji i oczywiście internetu...

Tym bardziej dziwi, iż ludzie nie wyciągają wniosków z przeszłości i dalej potrafią się tłuc czy to na tle politycznym, religijnym. Przykre, że ci 'na górze' mają ambicje władzy i nie obchodzi ich, że giną ci 'malutcy'...

Ale taka chyba natura człowieka...

czwartek, 8 września 2016

365

Tak się zbierałem do pisania i zbierałem... Co nieco ciekawych rzeczy się przytrafiło.

Jakiś czas temu spotkałem się z kumpelą. 16 lat się nie widzieliśmy. Więc było co nadrobić. Twarzowo nic się nie zmieniła za to ciałka przybyło ;) I ma zdecydowanie więcej poczucia humoru i uśmiechu.

Następna sentymentalna podróż - spotkanie z Wielebnym. 8 lat. Pogadaliśmy w zasadzie o tym, co się dzieje, zjedliśmy dobry obiad i rozeszliśmy...
Ani nie zakochałem się na nowo (niedoczekanie!), ani nie obudziły się we mnie jakieś żale (zapomniałem zabrać arszenik...).
Wyraźnie dałem mu do zrozumienia, że na moją dupę nie ma co liczyć (ale może mi swoją oddać =]). Teraz wnioskuję, że mu się znudziłem w takim razie, bo nawet na Whats'ap się nie odzywa. No cóż, typowy homik. Po spotkaniu koniec odzywek... Widocznie zabawniejsze jest wyrywanie przypadkowych kolesi.

A propo homików. To z jednym wybrałem się do kina w Warszafffce. Sausage Party. Humor klozetowy ale mi się podobał. Kolega sympatyczny, ale totalnie nic wspólnego nie mamy (książek nie czyta, do kina nie chodzi - podobno nie ma z kim, powiedziałem, że kiedyś znowu go wyciągnę, w żadne gry nie gra - bo nie ma komputera /ło jezusicku!/. Za to chodzi na siłownię - co widać :D - i na klabingi żeby się odstresować. No tak...).

Największa chyba niespodzianka. Wybrałem się na Pola Mokotowskie - ot połapać pokemony i przy okazji pozwiedzać. Kumpel się odezwał. 17 lat gdy ostatni raz się widzieliśmy. Szybkie umówienie na kawę, totalnie spontanicznie. W sumie nagadać się nie mogliśmy. Też zupełnie inny człowiek, niż go zapamiętałem. Bardziej wyluzowany i nie tak jak kiedyś buc, bo do Warszafffki się przeprowadził.

No i jeszcze spotkanie z kuzynką. Jakoś zawsze brakowało czasu. Akurat z urlopu wróciła, rodzinka została jeszcze nad morzem, więc mogliśmy spędzić czas przy piwie, pizzy, drinkach, wygłupach i gadaniu. Strasznie mi tego brakuje, zanim rodzinę założyła mieliśmy zdecydowanie częstszy kontakt... to się chyba dorosłość nazywa.

Urlop spędzony w domu. W planach był wyjazd do kuzynki na mazury, ale przy okazji rozmowy jakoś nie potrafiła się określić czy mogę przyjechać czy nie, więc na siłę nie będę się wciskać...
Miałem ambicję, aby nauczyć się jazdy na rolkach. Jednak po obejrzeniu filmików dla początkujących na youtube stwierdziłem, że pewnie się wypierdolę i zabiję - zrezygnowałem.
Za to rower kupiłem. Bez szaleństw, ale czasami na przejażdżkę się wybiorę. Oczywiście zaliczyłem glebę do rowu, ale przeżyłem nawet bez zadrapania. W końcu behape ponad wszystko ;)

niedziela, 17 lipca 2016

364

Wybrałem się dziś do kina na kino ambitne.




Przy ostatniej scenie myślałem, że się popłaczę.
8-letnia dziewczynka, Zin-Mi, opowiada, nie, recytuje wręcz, jaka to jest dumna, iż przystąpiła do Koreańskiej Unii Dzieci. Po chwili z jej dziecięcych oczek płyną łzy. Zza kadru dobiega rosyjski głos, mówiący do obecnej tłumaczki (?), aby spróbowała ją uspokoić. Tłumaczka mówi:
- Nie płacz. Pomyśl o czymś miłym. Przypomnij sobie, co sprawiło Ci radość lub przyjemność? - dziewczynka patrzy na kobietę, jakby nie rozumiała co ta do niej mówi, po czym odpowiada:
- Nie wiem.
Rosjanin mówi, aby powiedziała jakiś wierszyk. Tłumaczka tłumaczy na koreański, po chwili dziewczynka zaczyna recytować wiersz (?) o wspaniałym Wielkim Wodzu i o jej dumie z przynależności do Koreańskiej Unii Dzieci...

P.s. Jakby ktoś chciał mnie na instagramie (konto prywatne): luc4r1us

niedziela, 3 lipca 2016

363

Druga nocka w nowym mieszkaniu nawet przespana.
Generalnie odczucie mam takie, że każdy jest tu sam sobie. Siedzi w pokoju, wychodzi jedynie zrobić coś do jedzenia, ewentualnie do kibla/łazienki.

Wieczorem wrócił współlokator z naprzeciwka. Sympatyczny i komunikatywny. Nawet potwierdził moje odczucia, co jemu samemu nie koniecznie pasuje. Odpowiedziałem, że moje drzwi są zawsze otwarte ;) chyba, że przeciąg je zatrzaśnie
Jego dziewczyna jest z Katowic, więc dodatkowa nić porozumienia.

Poza tym wychodzi na to, że mieszkam w akademiku. Sami studenci, biegający albo na uczelnię albo do pracy póki nie zaczną na mnie ojciec wołać, póty jest ok.

Okolica jest kapitalna. Spacerkowe 5 minut do parku, który tak mi się podoba, że wczoraj byłem 2 razy. Po południu - z kindlem w plecaku i wieczorem - z telefonem. Miałem potrzebę pogadania z kimś...



Dzisiaj wybrałem się na prawie 1,5 godzinny spacer. Park jest bardzo duży. Nie wiem dlaczego, ale dobrze się tam czuję.
Tylko momentami, spacerując alejkami, spoglądając na okolicę, jakoś mi się tak smutno na duszy robiło...




czwartek, 30 czerwca 2016

362

Wczoraj po przyjeździe do Warszaffffki z kożelanką szefową pojechaliśmy obejrzeć dwa pokoje.
Jeden bardzo blisko centrum, drugie w Wilanowie.

Nie spodobało mi się. Na pytanie kożelanki szefowej co mi się nie podoba nie potrafiłem odpowiedzieć... "Bo Ty sam nie wiesz czego oczekujesz. Co byś chciał? Żeby chlebem i wodą Cię witali?".

Wieczorem, w motelu, znowu przeglądanie ofert, linki od kożelanki szefowej. Wybrałem trzy. Trudno, muszę coś wybrać, żeby faktycznie bezdomnym nie zostać.

Dzisiaj umówiłem się na te 3 miejsca.
Pojechałem na pierwsze. 5 minut od pracy autobusem. Starszy jegomość, sympatyczny. Mieszkanie...cóż, pokój bardzo duży, ładny, spodobał mi się. Kuchnia i łazienka już niekoniecznie.
Jak powiedziałem, że potrzebuję umowę albo przynajmniej weksle potwierdzające wpłatę, Starszy jegomość zaczął się zastanawiać, bo to by podatek musiał odprowadzać. Wyraźnie wyczułem, że musiałbym to dopłacić. Jak przeliczyłem, stwierdziłem, że za tą cenę można znaleźć o wiele lepszy standard, ale w ostateczności jak mus to mus.

Zawsze gdy jechałem trawajką z dworca czy to na dworzec, przejeżdżając przez jedną z dzielnic myślałem sobie, że fajnie byłoby tu mieszkać, gdzieś w okolicy...

Udałem się w miejsce nr 2. Wysiadłem z trawmajki. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo to właśnie ta okolica. Parę minut do spotkania, wszedłem w ulicę, chwilę pospacerowałem... i zakochałem się w tym miejscu. Do kożelanki szefowej sms "Jak to miejsce nie wypali, to się zwalniam. Pytałaś czego mi wczoraj brakowało, właśnie tego:


Wczorajsze miejsca wywoływały u mnie poczucie depresji, co w moim przypadku raczej nie jest wskazane ;)

Byłem gotów bez wchodzenia i oglądania pokoju brać w ciemno, byleby tutaj. Pokój obejrzałem i nawet się nie zastanawiałem.

Co prawda w umowie rezerwacyjnej jest zapis, że mogą odstąpić od podpisania umowy wynajmu bez podania przyczyny, więc 100% pewności nie mam, ale może drugi raz numeru mi nikt nie wywinie... ;)

Nawet specjalnie nie interesuje mnie, kto tam mieszka. Ważne, że jest TUTAJ. Szczęśliwice. Może w końcu lokalizacyjne szczęście przynajmniej będzie się mnie trzymać.

W tramwajce, opowiadając kożelance szefowej o miejscówie tak mi się ryj cieszył i taki entuzjazm się ze mnie wylewał, że ludzie gapili się na mnie jak na debila. 

A niech się gapią :)

poniedziałek, 27 czerwca 2016

361

Wygląda na to, że z nową miejscówką do zamieszkania zostałem nieźle wychujany.

Dałem ogłoszenie, że szukam pokoju - wiadomo, wśród 'swoich' przynajmniej głupich pytań nie będzie. Laska, o której poprzednio pisałem odezwała się. Pokój obejrzałem, wszystko ok. Biorę.

W sobotę dostaję smsa, czy dalej jestem zainteresowany. Tak, jestem. Dzownię do laski podpytać się o klucze, nie odbiera. W niedzielę wysyłam smsa, kiedy klucze można odebrać, ta mi odpisuje, że 'z właścicielem ustaliliśmy, że on się będzie z Tobą kontaktować'.

No dzięki kurwa za info (na pytanie kiedy mogę się spodziewać odezwu cisza).
Dzisiaj wysłałem jej smsa z prośbą, żeby przekazała właścicielowi, iż proszę o kontakt dzisiaj, bo w środę przyjeżdżam i nie chcę na lodzie zostać.
"Ok, wyślę mu smsa".

No i dupa. Tzn. cisza. Co prawda do północy daleko ale póki co mam wkurwa i zastanawiam się co zrobić, czy zabukować sobie motel, czy jutro dzwonić, niech kożelanka szefowa ogląda czy jaki chuj?

Umiesz liczyć? .......

niedziela, 19 czerwca 2016

360

Spojrzałem rano w lustro. Ryj zarośnięty, od piątku nie golony. Zaczynałem podejrzewać, że już śmierdzę - jak w sobotę rano wstałem, tak dopiero dzisiaj koło południa wyskoczyłem z piżamy.
Niechybny znak, że trzeba z domu się ruszyć, aby w depresję nie wpaść.




To mój ostatni pobyt na obecnym mieszkaniu. Szukam innego lokum, współlokator postanowił wrócić do żony. Żona myślę, że jest nieco pojebana skoro wywala męża z domu a gdy ten znajduje sobie mieszkanie chce, żeby jednak został do nas nie chce przyjść, bo się 'przyzwyczaiła'. Trochę to dla mnie absurdalne, stąd oboje mają znacznie bliżej do pracy.
Zastanawiam się, czy nie szukać lokum z kimś 'ze swoich'. Napisałem do jednej laski, ma pokój do wynajęcia w fajnej dzielnicy, ale okazuje się, że lesbijki są jak geje - nie odpisują na wiadomości albo takie mam po prostu szczęście.

Dziwnym jest, że lepiej czuję się będąc tutaj w pracy. Może przez to, że ludzie się kręcą, czasami można się do kogoś odezwać.
W domu tak jakoś smutno (chociaż na współlokatora nie mam co narzekać. Jakoś się dogadywaliśmy przez te 2 miesiące bez problemu).

A na przygody jakoś nie mam ochoty. Zdarzyło się raz (no, 1,5-raza, ten pół razu to ciężko nazwać nawet seksem) i wystarczy 
bo finał był trochę żenujący?
Może kiedyś, znowu 
gdy będę wystarczająco sfrustrowany

Dobrze, że desperatem nie jestem.
Czasami Wielebny mnie wkurza, jak pisze, że wracając z pracy spotkał się z jakimś kolesiem tak na prawdę to chuj mnie to obchodzi
Albo zamiast na obiad, w przerwie w pracy, poszedł na...

- A testy na hiv to jak często sobie robisz? - pytam, któregoś razu.
- Raz na pół roku.
- Przy Twoim trybie rozpusty to zdecydowanie za rzadko.

Pamiętam, gdy jeszcze byliśmy razem, dawno, dawno temu był na 'nie' przelotnym przygodom, nie mówiąc o byciu w otwartym związku.
Jak widać ludzie się zmieniają. 

Nie wiem czy na lepsze.

poniedziałek, 23 maja 2016

358

Z okazji 35-tych urodzin postanowiłem zrobić mały eksperyment.
Usunąłem z fejsbuka datę swoich urodzin.

Na palcach (dosłownie) jednej ręki mogę wymienić, kto pamiętał i pofatygował się wysłać sms/zadzwonić. Żeby było śmieszniej, te osoby nie mają fejsbuka...
Nie licząc rodziny, która przyjechała na torta.

Sporo zostało (połowa tego co na zdjęciu), więc częstujcie się :)


niedziela, 15 maja 2016

357

Dziś mały drink. Takie celebration, bo przeżyłem w zasadzie swoją pierwszą 'przygodę'. Stwierdziłem, raz kozie śmierć, przecież jestem sam.


Taaaakie ciacho się trafiło... sympatyczny, przystojny, komunikatywny. Aż trochę żal, że to przygoda.

Ale była mi potrzebna. Czuję się taki.... wolny. 
I wreszcie przypomniało mi się, co to znaczy normalnie się całować, podobno nawet dobry w tym jestem (boski? ;)).

piątek, 22 kwietnia 2016

356

Spojrzałem na poprzednią notkę i moją uwagę przykuły słowa "Nie mam serca żeby to uciąć".

Skoro nie mam serca, to od minionego poniedziałku już oficjalnie exMOB.

Zmiany, zmiany, zmiany...

*tylko samopoczucie bez zmian.

niedziela, 10 kwietnia 2016

355

Zmiany, zmiany, zmiany...

Rozpocząłem życie na pół etatu w Stolycy.
Nawet pokój mam wynajęty z kumplem (żona z domu go wywaliła. Jak znalazł mieszkanie to jej się odwidziało i już by chciała wrócić...).
W sensie, że mieszkanie z kumplem, pokój mam osobny ;)

Gdzieś tam, podczas ferii weekend spędzony w górach.
Cisza, spokój... nic tylko wygrać parę milionów, kupić domek i mieć wszystko w nosie...



Święta sympatycznie, dziecię rośnie i ciągle tylko wujek, wujek, wujek...



Jedynie z MOBem ciągle tak samo, bez zmian, bez emocji... a ja nie mam jakoś serca aby to uciąć.
Chyba z miesiąc się nie widzieliśmy, zwykle ciągle coś mi w weekendy wyskakiwało, a tu święta, a tu brak samochodu (swoją drogą stoi na warsztacie i jestem ciekawy co z niego będzie)...
Tylko problem w tym, że mi nie zależy.
Przed rozstaniem żyliśmy jak przyjaciele, teraz po zejściu też żyjemy jak przyjaciele, chyba tak byłoby najlepiej.
Z drugiej strony jak to Wielebny mi napisał "Przynajmniej ktoś jest".

No właśnie. "Ktoś".