środa, 22 października 2014

324

Najpierw proszę przeczytać TUTAJ


Po 3ech latach Boski pojechał samochodem do Wawy.
Bardzo dobrze mi się jechało, pogoda piękna, słonce świeci, może wiater nieco za zimny, ale w samochodzie kto by się przejmował.

Za Częstochową na 'Gierkówce' było gorzej - dziura na dziurze, Boski jak zwykle czarnowidztwo uprawiał i martwił się o stan opon... ale nic to.

Jakieś 100km przed Warszawką zatrzymał się na stacji, wypalił 2 papierosy i ruszył dalej.
Ujechał jakieś 10km, akurat wiadukt był robiony jakaś maszyna wyła... Zaraz... ale maszyny już dawno nie ma a tu dalej coś wyje i samochód dziwnie zaczyna telepać...
Boski zjechał na pobocze, wysiadł i... zobaczył rozpierdzieloną oponę.

Nauczony przygodami w Opelku, jakiś czas temu zakupił solidny lewarek i pompkę, żeby mieć czym dopompować koła. Wiadomo, licho nie śpi, przezorny zawsze ubezpieczony.

Czas koło wymienić... No tak, myśli sobie, lewarek kupiłeś, pompkę kupiłeś ale kurwa o kluczu do odkręcenia śrub w kołach nie pomyślałeś...
Zadzwonił do kożelanki szefowej (w końcu obiecała, że jak samochód się rozkraczy to lawetą po niego przyjedzie), łaciną pojechał najpierw na samochód, potem na drogi a potem oczywiście na Warszafffkę, bo wiadomo jak coś się dzieje to wina Warszafffki.
"No to albo idziesz na stację z buta albo próbuj stopa złapać może ktoś się zatrzyma i Ci pomoże...".

Taaaa... 10km z buta... Boski postanowił spróbować złapać stopa. Machnął ręką na nadjeżdżającą srebrną pandę i.... panda zjechała na pobocze i sympatyczna pani Boskiemu pomogła. Pewnie Boska jakaś. Klucza użyczyła, cierpliwie poczekała.

- A wie pani co jest najśmieszniejsze? Że ja jadę wyjątkowo do Warszawy samochodem, żeby go do mechanika odstawić...
- A to na śląsku nie macie mechaników?
- Mamy, ale kożelanka szefowa zakochała się w mechaniku z Warszawy...
- ....

Bo Boskiego proszę państwa Warszafffka ewidentnie nie lubi. Przykład? Ostatnio jak wrócił z Wawy to z zapaleniem gardła (pewnie od jakiegoś warszafffskiego wsioka podłapał infekcję).
Że co? To o niczym nie świadczy? Jak teraz zajechał znowu gardło* zaczęło go nawalać...
Mało?

To jeszcze historyjka z cyklu "Dzień Świra":
Boski jak zwykle zebrał się wcześniej na pociąg, co by do domu wracać. Poszedł kupić dwie drożdżówki. Niestety przed nim Babulinka kupywała pieczywo... jakieś 10 minut jej zeszło, bo pan da 6 drożdżówek z serem, za chwilę to niech pan dwie wymieni na dżem, albo może nie lepiej z jabłkiem a jeszcze bułeczki bla bla bla.
Noż kurde, nie zdążę na tramwajkę - myśli sobie. Dobra, kupił drożdżówki, idzie po bilet do kiosku za 4,40 co by na dworzec zajechać. A tam dwóch chińczyków próbuje kupić kartę do telefonu... Oni po angielsku, pani w kiosku po polsku. W końcu jak wytłumaczyli, że chodzi im o kartę sim, pani daje im kilka sieci, a oni "A która sieć ma najtańsze połączenia do innych miast?"...
Na szczęście w portfelu Boski miał bilet za 7 zł, więc odżałował 3 zł i pojechał.
Po drodze widział stłuczkę jakaś osobówka vs tramwajka (zwyciężyła tramwajka chociaż nie bez szkód. Osobówka owinęła się wokół latarni). No to myśli sobie, że dziwy jeszcze go czekają.

Za Warszawą Zachodnią wsiada do przedziału pańcia (środek tygodnia, w chuj wolnych miejsc w pociągu) i zwraca się uprzejmie do Boskiego:
- Przepraszam, ale pan siedzi na moim miejscu....
- Wagon 13, miejsce 62?
- No zgadza się - i pokazuje bilet. Faktycznie, ta sama miejscówka. Ale usiadła obok, jeszcze się pośmiali. Przyszedł konduktor sprawdzić bilety, Boski pyta:
- Może nam pan wytłumaczyć jakim cudem mamy miejscówkę na to samo miejsce? - konduktor sprawdził bilety po czym mówi:
- Pani bilet jest w porządku, ale pani ma miejscówkę na pociąg o 17 a nie 14.12.

Jakie trzeba mieć szczęście aby z tylu miejsc, w nie obłożonym pociągu znalazła się sierota z tą samą miejscówką na inny pociąg???

Ale dzień się jeszcze nie skończył.
Boski zajechał do Gliwic, podjechał do wujka, bo zostawił sobie zapobiegawczo samochód, żeby autobusem się nie taszczyć (mamcia z chopkiem na wakacjach była więc nie było komu Boskiego odebrać). No i jedzie szczęśliwy do domu.
Na wiosce zatrzymał się na czerwonym. Patrzy, a w niedalekiej odległości ktoś na środek jezdni wychodzi. "A pewnie patrzy czy autobus do Gliwic jedzie". Przejeżdża obok przystanku, patrzy a na ulicy jakaś blond laska, w krótkich spodenkach i czarnych okularach przeciwsłonecznych (godzina 21.30) zaczyna kręcić rytmicznie dupą w rytm sobie tylko słyszanej piosenki...
W pierwszej chwili Boski pomyślał, że jest zmęczony i ma zwidy, ale jednak nie, to nie Matrix, to rzeczywistość...

Notka specjalnie dla Topsy, która zajrzała i przypomniała, że dawno nie pisałem ;)

*znajoma pielęgniara kiedyś mi powiedziała, że na ból gardła najlepsza witamina "ch" podana doustnie...