poniedziałek, 27 sierpnia 2012

238

I Boski znowu wylądował w Warszaffffce.
Tym razem bez samochodu. Bo po pierwsze musiał zostać na Śląsku - inaczej szefowa kożelanka nie mogła by na zakład wjechać [musiała by całe 3 minuty iść piechotą] a poza tym swojego fordzika jakoś mi nie chciała zostawić. Ciekawe dlaczego, czyżbym wymuszał pierwszeństwo? ;)

Więc do pracy jeżdżę busem. Tzn dzisiaj sąsiad mnie zawiózł bo sąsiadka pracuje na przeciw mojej firmy.
Niestety miejsce mi się nie podoba, nie dość, że siedzę w kanciapie 'gościnnie' u jednego z kierowników, to jeszcze nie ma tam okien, poza tym ciągle trwa remont i nawet teraz w głowie mam odgłosy wiertarki...
W kiblu syf, kiła i mogiła - niestety pracownicy produkcyjni, jakkolwiek spora część z nich sympatyczna, to jednak za mało aby każdy po sobie sprzątał. Służby sprzątające coś słabo działają.

Droga powrotna miała się odbyć autobusem. Sąsiadka powiedziała gdzie mam iść, więc po 16 sobie poszedłem. No i czekam. Pytam się kolesia [nawet przystojny gdyby się ogolił] czy tu odjeżdżają autobusy do mojej mieściny. On, że tak, nawet przed chwilą coś jechało.
No to czekam. Minęło 20 minut. Mój autobus miał być za jakieś 10. Koleś do mnie podbija i mówi, że ten bus jedzie do mojej mieściny. A ja na to, że zaraz ma przyjechać 'normalny' więc sobie poczekam.
No i czekam.
Suma sumarum czekałem godzinę, zjawiła się sąsiadka i się ze mnie zaczyna śmiać, gdy jej mówię, że sterczę jak kołek, bo miałem jednak wsiąść do tego busa co mi koleś mówił, bo AUTOBUSY odjeżdżają z nieco dalszego przystanku...
A ja wielce oburzony, dlaczego od razu nie mówiła, że chodzi o minibus, ciągle myślałem, że to jednak komunikacja miejska.

No nic, jutro nie dam się nabrać.

W piątek przed 12 się urywam coby o 13 w pociąg wsiąść. Niestety moja szefowa kożelanka pożałowała mi tych 4 godzin, z których musiałbym się urwać i muszę odrobić, więc jutro i po jutrze pracuję po 10 godzin.
Co prawda sprawdzić mnie za bardzo z czasu pracy nie ma jak, ale ja świnia nie jestem.

I tak jak chcę to się opierdalam. Aczkolwiek dzisiaj niezły kawał roboty odwaliłem. Tak przynajmniej myślę i tej wersji się trzymam, póki mi szefowa kożelanka nie wyskoczy z tekstem, że znowu o czymś zapomniałem i że znowu są jakieś braki.

Następnym razem ja jej wypomnę, że zrobiła przelew 10ego w piątek i wypłatę miałem na koncie dopiero 13ego.
Dobrze, że w ogóle.

niedziela, 19 sierpnia 2012

237

Te 6 dni spędzonych w Zakopcu minęło szybko i przyjemnie.
Wycieczka nad Morskie Oko zakończyła się wypadem na 5 Stawów - co było błędem, bo jeszcze dzisiaj nogi mnie bolą.
Idąc któregoś dnia z MOBem przez Krupówki, koleś idący za nami do swojej dziewczyny:
- Ci przed nami to chyba nieźle naćpani są... - na to dziewczyna:
- Oni nie są naćpani tylko mają kilometry w nogach...

Standard pokoju jaki był pisałem. We wtorek cały dzień lało więc w hotelu włączyli ogrzewanie.... Do wieczora zagrzały się 2 żeberka, mieliśmy nadzieję, że do rana może z 5 będzie ciepłych co by ciuchy nam wyschły ale na 3cim się ciepło zatrzymało.
Wskutek wilgoci panującej w pokoju [wyczuwana w powietrzu, jednak do zniesienia jeśli się tam tylko sypia] musiałem kupić sobie buty, bo stare przemoczone nie wyschły na drugi dzień.
Deszczowy dzień spędziliśmy na Chochołowskiej, potem był spływ Dunajcem, w czwartek wyprawa do Kościeliska [jedyny naprawdę słoneczny dzień przez cały okres naszego pobytu].

Jednak najlepszy był piątek. Do końca życia będę pamiętać Kasprowy Wierch.
Staliśmy z MOBem w kolejce do kasy 2 godziny. A ponieważ nie doszliśmy nawet do jej połowy zakomenderowałem wycieczkę w doliny przy Zakopanym [nie pamiętam czy w Dolinie Strążyska czy w Białce albo Dolinie Białego jak zwał tak zwał] gdzie przy okazji zjedliśmy pyszne naleśniki. Turystka zachwalała racuchy z jabłkami ale nie skorzystaliśmy.

Sobota ni z dupy - pojechaliśmy jeszcze na Gubałówkę. Tym razem przynajmniej widoki były  bo słońce i prawie bezchmurne niebo. A potem jazda pksem, który prawie się rozleciał a w jednym miejscu musieliśmy wysiąść z autobusu, żeby mógł przez kładkę przejechać...

Jeszcze w sobotę rano po wejściu na jadalnię, gdy nalewaliśmy sobie kawę i herbatę do filiżanek, kątem ucha usłyszałem jak jakiś 4-latek wyskoczył z pytaniem: "Tato a co to jest gej?"
Odpowiedzi nie usłyszałem, ale przynajmniej dzieciak nie zapytał się "Tato a co to jest pedał?".
Może jakiś postęp cywilizacyjny jednak następuje...

Mam tylko jedno ALE co do samego wyjazdu co trochę mnie hmmm... irytowało. W szczegóły nie będę się wdawał, powiem jedynie, że najlepszym środkiem antykoncepcyjnym są leki antydepresyjne, zupełnie wyłączają ochotę na seks ;/ Chyba też zacznę brać ;/ Najgorsze, że MOB albo sobie nie zdaje z tego sprawy albo mu to zwyczajnie nie przeszkadza :|

A myśl, która mi od wczoraj chodzi po głowie jest taka, że jestem bardzo nieszczęśliwą osobą. Nie dlatego, że mi czegoś brakuje, ale dlatego, że nie potrafię się już cieszyć tym co mam i czerpać takiej zwyczajnej radości.
Nie wiem kiedy to 'coś' zgubiłem, zwykle byłem pogodnym człowiekiem a dziś już się tak śmiać jak kiedyś nie potrafię...
No ale, może to tylko okres...

niedziela, 12 sierpnia 2012

236

Boski dotarł do Zakopanego wraz z MOBem. Pogoda zajebista, leje deszcz, pizga jak w kieleckim.
No ale Boski na urlopie.
Hotel dwu gwiazdkowy. Zastanawialismy sie czym sie różni od trzy. Otóż:
1. Wi fi jest ale jakość sygnału ZEROWA
2. Z lampy w suficie wystają kable
3. W pokoju jest zimno /ale w szafie są trzy koce jakby co/
4. W łazience na ścianie prawdopodobnie grzyb
5. W koszu na śmieci nie ma worka, kosz jest tyci tyci
6. W tv jest program 1, 2, szajsat, kawałek tvn i śnieg
7. Najwyraźniej kuchni brak, pewnie wszystko z kateringu obiady odgrzewane w mikrofali
8. W pokoju dwu osobowym jest jedno krzesło
Ale jest czysto, kataluchow brak, spać można no i cena za pokój tylko 80 zł bardzo blisko centrum więc nie ma źle :)
I polecam pstraga w knajpie Pstrag na krupówkach.
A teraz czas spać bo jutro punkt drugi programu: wycieczka nad Morskie Oko.

czwartek, 9 sierpnia 2012

235

W niedzielę przebudziłem się koło północy cały zestresowany.Serce mi waliło, jakiś ucisk w klatce piersiowej, niepokój, mrowienie w lewej ręce.
Myślałem, że zawał mam.
Obudziłem mamuśkę, zadzwoniła na pogotowie, wywiad jak długo boli, jakie ciśnienie itepe.
Obyło się bez karetki. No-spa i kropelki na uspokojenie pozwoliły mi w miarę zasnąć.
Teraz przed snem biorę kropelki bo inaczej mogę mieć problem ze snem.
Wiecznie te natrętne myśli, negatywne, strach przed wsiadaniem za kierownicę, strach przed wyzwaniami w pracy - a jest ich nie mało. Dużo się dzieje, dużo jest do zrobienia i z tym sobie nie radzę.
Kożelanka szefowa napisała mi wczoraj w mejlu, że bardzo często coś zaczynam i nie potrafię tego dokończyć.
Ma rację, bo jest tyle do zrobienia, że momentami robię kilka rzeczy na raz, potem wydaje mi się, że coś jest skończone a się okazuje, że jednak nie, zapomniałem o jakiejś pierdole, która nie rzuca się w oczy póki człowiek się nie wczyta.
Wkurza się i ją rozumiem... i nawet nie będę się usprawiedliwiał.
Muszę się jakoś lepiej zorganizować.

Jeszcze tylko jutro a w niedzielę na tydzień do Zakopanego z MOBem. Może tam się odstresuję na tyle, że będę mógł spokojnie spać w nocy.

A w firmie, w której byłem dzisiaj i będę jutro jeden z pracowników wczoraj w domu miał zawał. Koleś 34 lata. Więc z tym zawałem nie koniecznie przesadzam...

niedziela, 5 sierpnia 2012

234

Czas na przenosiny.
Nie podoba mi się układ w nowym interfejsie blog.pl.
Może tu się zadomowię...