sobota, 27 czerwca 2015

332

Telefon po 16ej. Zapłakana Pańcia - Panie Boski niechaj pan pomoże!
Facet spadł z rusztowania, nadział się szyją na wystający bolec...

A tyle razy było pytanie, czy nic nie potrzeba, nie, nie wszystko w porządku, zadzwonimy...

Facet pierwszy dzień w pracy, na zlecenie. Rusztowanie postawione nie tak jak trzeba (brak drabinki z gruntu na pierwszy poziom)...
W szpitalu, spisując jego wyjaśnienia pytam: "A dlaczego wchodził pan w taki a nie inny sposób?"
"A bo wie pan, 20 lat pracuję na rusztowaniach i zawsze tak się wchodziło...".

Przeżył, operacja udana, facet wróci do zdrowia i będzie mógł wrócić do pracy... Inspektor Pracy był, skontrolował dokumenty, mandat też wystawił, bo wina pracodawcy.

W czwartek babeczka dzwoni do mnie z podziękowaniami, za pomoc... wygląda na to, że dobrze się skończy i dla poszkodowanego i dla pracodawcy. Nauczkę mają.
Gdy Pańcia dzwoniła podziękować to był chyba pierwszy od bardzo dawna moment, gdy poczułem, że moja praca może jest coś warta... przynajmniej czasami.

***

Wracam z Wiedźmą Be z jogi. Widzę na telefonie maila od kożelanki szefowej, tylko pierwsze zdanie: "Boski, dziękuję za ostatnie dni i pracę..."
Myślę sobie - co jest kurwa? Zbankrutowaliśmy i mnie zwolnić musi?
Otwieram pocztę i czytam całe zdanie: "Boski, dziękuję za ostatnie dni i pracę jaką włożyłeś w przygotowanie dokumentów dla Pańci. Naprawdę super robota :)"