Dzisiaj praca w królestwie Królowej osłodzona odrobiną francusczyzny (?):
W pracy... może powiem tylko tyle, że znowu mam etap "jebnąć tym". A bo Warszafffka i audyt (bo ktoś "inteligentny inaczej" ustawił audyt na czas gdy behapówki nie ma [i wielkie zdziwienie, gdy na miejscu powiedziałem, że ja na śląsku pracuję, bo nie kurwa, siedzę w domu i czekam tylko na telefon kożelanki szefowej 'przyjedź do Wawy']), który podobno całkiem nieźle wypadł (ale nerwów mnie to kosztowało), a bo to przesłuchanie na policji w sprawie ciężkiego wypadku z czasu wakacji ( "Wie pan - rzecze policjant - bo ten pracownik on sobie tym zgłoszeniem do prokuratury nic nie pomoże, jedyne co to pracodawca może na 3 lata do więzienia iść"), a bo to szefowa wróciła z urlopu i wypoczęta ma za dużo pomysłów na raz, a bo to jak zwykle ludzie/klienci mądrzą się albo i nie, a bo to ciągle jeździć trzeba, a bo to w domu nie mogę spokojnie pracować, bo bratanica domaga się uwagi (akurat to mnie cieszy, ale z drugiej strony robota w miejscu stoi...).
Tylko ja nie o tym w sumie. Brat zrobił mi nową szaf(k)ę do pokoju. Ze starych szuflad wyciągałem różne skarby i natknąłem się na to:
Moje dzienniki/pamiętniki. Bo jestem ten szczęściarz, co blogować zaczął jeszcze zanim powstało słowo 'blog' ;).
Zacząłem pisać jakoś pod koniec podstawówki, przez jakiś czas szkoły średniej, nawet jakieś zapiski ze studiów się znalazły, których na blogu nie umieściłem (zbyt osobiste). A w jednym zeszycie to są różnorakie opowiadania, głupie i naiwne, ale jedno zacząłem czytać i mnie wciągnęło, może je tu wrzucę za jakiś czas.
Otworzyłem też przypadkiem pamiętnik chyba z roku 15ego mego życia, gdzie pisałem, że chciałbym poznać pewną A. ale koleżanki z podstawówki nie było nawet w autobusie.
Tak, bo była taka piękna, najpiękniejsza dziewczyna, którą bardzo chciałem poznać. Pamiętam, jak się kumplowi z technikum zwierzyłem, to się ze mnie śmiał, że przecież i tak nie zagadam... A któregoś razu, zapytałem ową koleżankę z podstawówki, czy mnie może poznać z koleżanką i jakiś czas później poznała w autobusie. Wyszło żenująco oczywiście (żenująco dla mnie, czułem się potem jak kretyn) ale kumplowi szczęka opadła, jak któregoś razu mówię jej "Cześć", czekając na przystanku na autobus.
I tak obok tego zdania, że 'chciałbym ją poznać' w następnym piszę "Chyba jestem pierdolnięty..." (bo ja od zawsze miałem do siebie dystans i wykazywałem samokrytycyzm - moja boskość wtedy raczkowała).
Puenta jest taka, że chyba faktycznie mnie coś pierdolnęło, skoro uganiałem się za dziewczyną ;)
czwartek, 26 listopada 2015
sobota, 7 listopada 2015
352
To bardzo miłe gdy wszyscy dookoła pokładają we mnie więcej wiary niż ja sam.
Ciekawi mnie tylko, czy wiedzą, jaka to dla mnie presja i stres, no bo przecież co jeśli jednak nie podołam?
Faktem jest, że z nożem na gardle jestem wręcz cudotwórcą... ale...
W poprzedni piątek kożelanka szefowa poleciała do juesej. Na godzinę przed odlotem dowiedziała się, że w przyszły czwartek i piątek jest bardzo ważny audyt dla firmy, w większości dotyczący bhp (i wszyscy kurwa wielce zdziwieni, że jej nie będzie, bo jak to? na urlop wyjechała? Przecież ona zawsze na każde zawołanie była...).
I tak miniony tydzień spędziłem w Wawie. W poniedziałek w nocy spać nie mogłem, dreszcze, raz zimno, raz gorąco, zbierało mi się na wymioty i co 10 minut sikanie. Bolało jak diabli, nad ranem krew.
We wtorek w południe urwałem się z pracy do lekarza, zapalenie pęcherza (parę dni wcześniej jelitówka, prawdopodobnie bakterie przeskoczyły sobie na pęcherz). "Mam dziwne wrażenie, że l4 to pan nie chce..." - Bo ja tu pani doktor nie jestem zatrudniony tylko na śląsku, l4 tu mi nic nie pomoże - "Pan to ma tą pracę zupełnie pokręconą".
Na szczęście antybiotyk już po 6 godzinach zaczął pomagać. Ogarnąłem nieco dokumentów. Zrobiłem pogrom na produkcji (syf, kiła i mogiła, bo kożelanka szefowa tak zawalona robotą, że nie miała czasu w ubiegłym miesiącu robić przeglądy), w piątek przed moim powrotem nawet w miarę wyglądało.
Teraz przeraża mnie jedynie dokumentacja. Mamy całą szafę z segregatorami z dokumentami, w których niemal w ogóle się nie poruszam, jeszcze dochodzi ochrona środowiska, z którą też niewiele mam wspólnego.
A dyrektorka haeru zdziwiona, że pracuję i nie mogę w przyszłym tygodniu być cały tydzień. Uświadomiłem ją, że tak na prawdę mój pobyt w Wawie to tylko koszty. "No będziemy musieli wymyślić jakieś rozwiązanie, bo dwie hale dla kożelanki szefowej to jednak dużo".
Czasu na rozpoznanie dokumentów raczej już nie mam - w środę przyjazd wieczorem, w czwartek gdzieś na 6 do pracy, znowu halę przypilnować, uzupełnić parę dokumentów i od 9ej audyt.
Sobotę spędzam w łóżku. Myślałem, żeby do MOBa się wybrać, ale nie mam sił.
Subskrybuj:
Posty (Atom)